Pierwsze wspomnienie Ani (a może to było drugie?) wiąże się z elementarnym niezrozumieniem jej przez otoczenie. Na przykład otoczenie w postaci Mamy.
– Aniu, jak zamykasz oczy, to nie zaciskaj ich z całej siły, wystarczy, jak opuścisz powieki.
Jak to opuścić – pomyślała Ania. Jak zamknąć, to zamknąć, czyli domknąć, żeby nie wdzierało się światło. Siłą trzeba. Już wtedy rozrzutna energetycznie Ania wiedziała lepiej i własne rozumienie zagadnienia stało w sprzeczności do relacji z zewnątrz, czy też dorosłych, którzy zawsze uważają, że to właśnie oni wiedzą lepiej. I dysonans poznawczy gotowy. Elementarny brak zrozumienia ze strony świata zewnętrznego miał być odtąd jej wiernym towarzyszem, który regularnie przejmuje pierwsze skrzypce i rzępoli na nich, że aż zęby bolą. Ale o tym później.
Tymczasem jak tu zasnąć. W zasadzie pewnie dałoby się z umęczenia przez zaciskanie powiek, bo ileż można. Podczas gdy Mama cierpliwie szkoliła Anię, w tle dochodził niepohamowany rechot starszego brata. Hihihihihi – ONA NIE UMIE!!! Ona. Zaimek osobowy w trzeciej osobie liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego miał stać się potem wewnętrzną ksywą Ani na lata. No właśnie, Ani. Ani która swojego imienia będąc dzieckiem bardzo ale to bardzo nie lubiła i to nie tylko dla tego, że w dokładnie tym samym brzmieniu (z nazwiskiem, które nosi także Ania) było ono wygrawerowane na grobie babci. Ale jak tu o sobie mówić? ANIA? Tę formę uznała za krępującą, bo to przecież brzmi tak, jakby „człowiek” miał do siebie sympatię i się niemalże zdrabniał. Do siebie? Jak to. Anka – już trochę lepiej, ale też nie to. Epatuje pewnością siebie. To do Ani jakoś też nie bardzo pasowało, ale w fazie buntu młodzieńczego było w obiegu. No bo przecież nie Anna!
O Antoninie (to drugie imię Ani) już w ogóle nie mówmy! Przemilczmy! Jedno imię po babci wystarczy, ale dwa i to jeszcze drugie staromodne… No więc z bierzmowania Anna Antonina ma trzecie imię – Łucja. Zainspirowała się będąc dorosłą czternastolatką historią dzieci z Fatimy. Fatimy, w której była potem jako dwudziestodwu- a potem trzydziestosześcio(prawie)latka. Za drugim razem już jej nie wzruszała historia dziewczynki, której imię przyczynia się do podwójnych liter w inicjałach Ani. I w jej adresie mailowym. Ale wtedy to Ania miała zamykanie powiek już świetnie opanowane, a jej uwaga w życiu była o ile w ogóle skupiona, to raczej na mało relewantnych rzeczach.
Drugie (a może pierwsze?) wspomnienie dotyczy lalki Maryny. A mianowicie jej zgubienia. Ania dokładnie pamięta ostatni moment, kiedy trzymała ją w rękach. Siedziała w wózku typu spacerówka, a Mama przechodziła z nią na drugą stronę ulicy Krótkiej. Ania dobrze pamięta, że przechodziła po ukosie i że w tym momencie przejeżdżała ogromna śmieciarka. To wspomnienie łączy się z momentem zgubienia lalki Maryny. To, co Ania jeszcze bardzo dokładnie pamięta, to dojmujące uczucie niezgody na stratę i nieprzyjmowanie do wiadomości faktu, że lalki już nie ma i trzeba będzie zainteresować się innymi zabawkami. Niezgoda na niewygodną rzeczywistość także towarzyszy Ani od zawsze. Ania przez swoją skłonność do marzycielstwa zawsze uważa, że rzeczywistość się odpowiednio nagnie.
Kluczowe wspomnienie z dzieciństwa Ani dotyczy – jakby inaczej – pierwszego kryzysu egzystencjalnego. Wersalka, kocyk, kasza w butelce. A w telewizji „Domowe przedszkole”. Ania – o ile dobrze pamięta – jest chora, co wzmaga irytację na rzeczy niepojęte. Zebrała się w sobie i zapytała:
– Mamuś, co znaczy „ptanocą”?
– Ania, dziecko, nie ma takiego słowa.
Ścisk w gardle i duszące łzy nie pozwoliły Ani kontynuować konwersacji. Wyła w niebogłosy długą chwilę, po czym zdołała wyartykułować pytanie dodatkowe:
– JAK TO NIE MA? Przecież słyszę, jak śpiewają w piosence na początku programu. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć???
Ania, (zabrzmi znajomo) nie mogła się pogodzić z faktem, że słowo, które ona słyszy, nie istnieje. Przecież musi istnieć (sama Ania słyszy), tylko Mama nie chce Ani powiedzieć. Na pewno oznacza coś „dla dorosłych”. Ale dlaczego używają słów dla dorosłych w piosence do programu dla dzieci?? Trudno oddać słowami towarzyszące temu doświadczeniu uczucie frustracji, które przepełniało Anię przez długie lata.
Poza tym w pamięci Ani zapadło także zdjęcie od fotografa, na którym stoi z bratem Krzyśkiem i trzyma plastikowego misia. Trzyma paluszek przy buzi z niepewności i zalewa się łzami. Tak sobie myśli, że tego zdjęcia bardzo nie chciała, że musiała ustawić się przed wszystkimi obecnymi w scenerii atelier fotograficznego, odczekać, aż błyśnie lampa i w tym czasie znosić spojrzenia wszystkich zgromadzonych. A to już wtedy napawało Anię sporawą grozą. Pamiątka jest, tylko co się dzięki niej pamięta?